Choć nasze wpisy powstają zazwyczaj zespołowo (no tak już mamy - wszystko razem), dziś wpis męskiego autorstwa, bo też tylko ja stanąłem ostatnio przed kolejnym wyzwaniem - zakupy w IKEA.
Doczekawszy się nowej, lśniącej kuchni wypadało wyposażyć się w komplet niezbędnych naczyń i kilku drobiazgów potrzebnych na co dzień. Co nieco w międzyczasie udało nam się zebrać, ale z braku miejsca był to jak dotąd minimalny zestaw. Teraz niemal puste szafki i szuflady aż korcą, by coś do nich włożyć. Trzeba mieć tylko co.
Zakupy w naszym wydaniu są jasno podzielone. Internet wraz z całym bogactwem dostępnych tam wnętrzarskich dodatków ogarnia Agata, chyba że idzie o tzw. dużą rzecz, wtedy mamy burzę mózgów. Do klasycznych sklepów wysyłany jestem ja - z obowiązku łącznik z wielkim światem dużego miasta.
Fot. Akcja migracja |
Myślę, że faceta wysłanego na samotne "łowy"w sklepie tego typu (zresztą chyba w każdym sklepie, no może z wyjątkiem elektroniki i oczywiście - narzędzi) łatwo poznać. Miota się taki między regałami, lista w ręku, wzrok rozbiegany, ja w dodatku potrafię mruczeć pod nosem. Gdzieżby taki chciał coś oglądać, przesiewać kosze, wertować półki. Podejście wybitnie zadaniowe - znaleźć co małżonka wybrała, odhaczyć na liście i do kasy. Szybko, szybko, bo do pracy jeszcze trzeba, a tu już 11ta... Problem zaczyna się wtedy, gdy na liście pojawia się pozycja typu: "białe talerze - głębokie, duże i deserowe". No ok, tylko, że...
Fot. Akcja migracja |
które konkretnie? Szklanki - to samo, duże, małe, takie, siakie. I tu staje takowy, przed dylematem, wykazać się własną inicjatywą, zdać na własny osąd sytuacji, czy dzwonić, raportować: "no wiesz takie, ten, no duże dość, okrągłe chyba... Ładne? Czy ja wiem... brzydkie nie są...". A teraz wyobraźcie sobie gościa, który w sumie lubi te duperele i jest w stanie uwierzyć, że design się liczy, że względy praktyczne to nie wszystko. Coś bym tam wybrał sam, ale czy ja wiem? W dodatku należę do kategorii szczególarzy, gotowych oglądać 10 talerzyków by wybrać ten niewybrakowany lub, jak to z IKEA bywa, najmniej wybrakowany. Na koncie mam takie wyczyny, jak przerzucanie w magazynie siedmiu, czy ośmiu niemal dwumetrowej wysokości luster by znaleźć dla przyjaciół to najlepsze. No ciężko jest, nie powiem. W sumie jednak daję radę. Talerze kupiłem (no deserowych nie, ale czy te deserowe naprawdę są potrzebne ;-), szklanki też, i kubeł na śmieci, deskę, podkładki... Wykazałem też inicjatywę - kupiłem, spoza listy, kamienny moździerz i... korkociąg, cobym już budowlanych metod stosować nie musiał.
Fot. Akcja migracja |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz