Woda... Jak twierdzą fachowcy jej cząsteczka jest "trzecią najbardziej rozpowszechnioną molekułą w ośrodku międzygwiazdowym, po cząsteczkowym wodorze i tlenku węgla" (Sun Kwok: Physics And Chemistry of the Interstellar Medium. University Science Books, 2007, cyt. za wikipedia.pl). Niezależnie od tego, czy o powyższym wiedzą inni fachowcy - ci z wodociągów gminnych, woda jest coraz droższa. W mieście aż tak to nie doskwiera, zawsze też można pokusić się o oszczędności. Na wsi problem staje się jednak iście palący, zwłaszcza, jeśli planuje się "przydomowy ogródek" o powierzchni ca 10 000 m2 i nie zawsze można liczyć na deszczową wiosnę i lato (choć w tym roku zdaje się można). Do tego dochodzą spadki ciśnienia w wodociągu (wszyscy podlewają, a tu nie miasto, wodociąg długi, ciśnienie nie za wysokie), co sprawia, że np. finezyjne spryskiwacze wyskakujące z ziemi nie ruszą.
W zabiegach o dostęp do wody nie bez znaczenie jest także coś, co między innymi pociąga nas w życiu na wsi, a jest nieosiągalne w mieście - częściowa choćby samowystarczalność i niezależność.
Obok dostępu do wodociągu gminnego, postanowiliśmy zatem poszukać własnej, czystej wody. W naszym przypadku możliwości potencjalnie były dwie: woda powierzchniowa (kanały melioracyjne, gdzie poziom wody zależy od ogólnego "stanu wód", z czystością może być różnie a instalacja jest zawodna) albo głębinowa. Wybór oczywisty. A więc kopiemy (raczej wiercimy)...
Fot. Akcja migracja |
Radzimy ostrożnie dobierać ekipę. W tym przypadku bardzo ważne jest doświadczenie i uczciwość. Na wodę trzeba bowiem umieć "trafić" (no chyba, że chcemy mieć na działce kilka "próbnych" odwiertów), a za odwiert płaci się od metra - im głębiej, tym drożej (a jak głęboko jest woda, wiedza tyko ci, co wiercą). W tym ostatnim przypadku można się ubezpieczać wiedzą zasięgniętą od najbliższych sąsiadów - jeśli mają studnię, to raczej wiedzą na jakiej głębokości jest woda, ale to metoda jedynie częściowo skuteczna.
Fot. Akcja migracja |
Nie bez znaczenia jest także sprzęt. Nasz wygląda może archaicznie, ale słyszeliśmy o takich ekipach, które wiercą ręcznie (trzech chłopa wokół kołowrota i kręcimy...bywa, że tydzień, a bywa, że miesiąc!). A u nas trwało to jeden dzień i to pomimo, że ze pierwszym razem wiertło trafiło na głaz i trzeba było zaczynać od nowa.
Fot. Akcja migracja |
Ostatecznie jednak, jak widać, akcja zakończyła się sukcesem. Woda jest i to całkiem sporo, studzienka urządzona, nic tylko podłączać pompę i podlewać, podlewać, podlewać...
Ps.
Tym razem musieliśmy sobie radzić sami, inspektor nadzoru z wodą nie chciał mieć do czynienia. Miał ciekawsze zajęcie...
Fot. Akcja migracja |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz