środa, 5 czerwca 2013

JAK DOKOPALIŚMY SIĘ DO... WODY

Woda... Jak twierdzą fachowcy jej cząsteczka jest "trzecią najbardziej rozpowszechnioną molekułą w ośrodku międzygwiazdowym, po cząsteczkowym wodorze i tlenku węgla" (Sun Kwok: Physics And Chemistry of the Interstellar Medium. University Science Books, 2007, cyt. za wikipedia.pl). Niezależnie od tego, czy o powyższym wiedzą inni fachowcy - ci z wodociągów gminnych, woda jest coraz droższa. W mieście aż tak to nie doskwiera, zawsze też można pokusić się o oszczędności. Na wsi problem staje się jednak iście palący, zwłaszcza, jeśli planuje się "przydomowy ogródek" o powierzchni ca 10 000 m2 i nie zawsze można liczyć na deszczową wiosnę i lato (choć w tym roku zdaje się można). Do tego dochodzą spadki ciśnienia w wodociągu (wszyscy podlewają, a tu nie miasto, wodociąg długi, ciśnienie nie za wysokie), co sprawia, że np. finezyjne spryskiwacze wyskakujące z ziemi nie ruszą.

W zabiegach o dostęp do wody nie bez znaczenie jest także coś, co między innymi pociąga nas w życiu na wsi, a jest nieosiągalne w mieście -  częściowa
choćby samowystarczalność i niezależność.

Obok dostępu do wodociągu gminnego, postanowiliśmy zatem poszukać własnej, czystej wody. W naszym przypadku możliwości potencjalnie były dwie: woda powierzchniowa (kanały melioracyjne, gdzie poziom wody zależy od ogólnego "stanu wód", z czystością może być różnie a instalacja jest zawodna) albo głębinowa. Wybór oczywisty. A więc kopiemy (raczej wiercimy)...
Fot. Akcja migracja
Radzimy ostrożnie dobierać ekipę. W tym przypadku bardzo ważne jest doświadczenie i uczciwość. Na wodę trzeba bowiem umieć "trafić" (no chyba, że chcemy mieć na działce kilka "próbnych" odwiertów), a za odwiert płaci się od metra - im głębiej, tym drożej (a jak głęboko jest woda, wiedza tyko ci, co wiercą). W tym ostatnim przypadku można się ubezpieczać wiedzą zasięgniętą od najbliższych sąsiadów - jeśli mają studnię, to raczej wiedzą na jakiej głębokości jest woda, ale to metoda jedynie częściowo skuteczna.
Fot. Akcja migracja
Nie bez znaczenia jest także sprzęt. Nasz wygląda może archaicznie, ale słyszeliśmy o takich ekipach, które wiercą ręcznie (trzech chłopa wokół kołowrota i kręcimy...bywa, że tydzień, a bywa, że miesiąc!). A u nas trwało to jeden dzień i to pomimo, że ze pierwszym razem wiertło trafiło na głaz i trzeba było zaczynać od nowa.

Fot. Akcja migracja
Ostatecznie jednak, jak widać, akcja zakończyła się sukcesem. Woda jest i to całkiem sporo, studzienka urządzona, nic tylko podłączać pompę i podlewać, podlewać, podlewać...

Ps.
Tym razem musieliśmy sobie radzić sami, inspektor nadzoru z wodą nie chciał mieć do czynienia. Miał ciekawsze zajęcie...
Fot. Akcja migracja

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz